Jest rok 1999, przedmieścia Londynu.
Piękna młoda dziewczyna przechadza się właśnie po okolicznym parku pogrążona w swoich myślach. Odkąd zakończyła się wojna mogła w końcu odetchnąć z ulgą ale jednak coś jej nie pozwalało odpocząć. Ciągle coś ją trapiło ale w ciąż nie wiedziała co. Przecież wszystko się układało, dostała propozycję pracy w Ministerstwie Magii u boku Harry'ego i Rona ale jednak odmówiła. Nie chciała by przez sławę była jakoś lepiej traktowana, wolała sama na wszystko zapracować dlatego postanowiła powrócić do Hogwartu i uczciwie zakończyć edukację. Jej przyjaciele nie podzielali jej zdania. Ron nie rozumiał jej kompletnie, próbował ją milion razy odwieść od tego pomysłu ale ona była uparta i nie chciała mu ustąpić. Poza tym miała jakieś takie wewnętrzne przeczucie, że musi w tym roku zjawić się w Hogwarcie. Jeszcze ten dziwny list który dziś dostała od Ministra Magii. Shacklebolt wzywał ją do siebie dziś na jakąś ważną rozmowę. Może też chciał ją przekonać do tego by jednak przyjęła posadę w Ministerstwie. Z początku chciała napisać mu list, w którym podziękowałaby za zaproszenie i wtrąciła, że oferta pracy ją nie interesuje ale w ostateczności odpisała mu, że zjawi się punktualnie w jego gabinecie o wyznaczonej przez ministra godzinie.
Dziewczyna wyszła już z parku i szła wzdłuż ulicy. Tłum ludzi pędził chodnikiem w tylko sobie znaną stronę tak jakby od tego zależało ich życie. Hermiona zaśmiała się w duchu na ten widok. Tacy nieświadomi niczego, pomyślała cicho. Tak jakby uratowałam wam wszystkim życie, a wy dalej pędzicie przed siebie nie myśląc o niczym. Liczą się dla was tylko pieniądze i spokój. Moglibyście się na chwilę zatrzymać i pomyśleć o swoich bliskich. Tak nasza mała gryfonka zrobiła się trochę zgorzkniała. Po wojnie próbowała odnaleźć swoich rodziców w Australii i przywrócić im pamięć jednak nie udało się jej to. Wróciła z niczym, sama jak palec. Teraz nie miała już nic. Dom został sprzedany, wszystkie pamiątki rodzinne poleciały z rodzicami do tak odległego kontynentu. Jedyne co jej zostało to fotografia, którą zawsze nosiła przy sobie. Była już lekko pomięta bo dziewczyna zawsze gdy się denerwowała wyciągała ją i szukała w niej otuchy. Niejednokrotnie przyciskała ją do piersi i płakała. Słone łzy zniszczyły już lekko papier ale jej to nie interesowało. Te dwie zawieszone w czasie twarze dodawały jej wsparcie. Chłopacy próbowali ją pocieszać ale nie bardzo wiedzieli jak. Tylko Ginny jakoś się to udawało. Siedziała z nią długimi godzinami w nowym mieszkaniu panny Granger albo zabierała na imprezy do klubów. Nawet zwykłe wyjścia na spacer bardzo jej pomagały. Jednak zdarzały się momenty, gdy chciała pobyć sama, jej przyjaciele to respektowali i nie przeszkadzali jej w tym czasie. Jednym z takich momentów odbywał się właśnie w tej chwili. Po otrzymanym liście postanowiła się przejść. Deportowała się w pierwsze miejsce, które przyszło jej do głowy i od razu pożałowała. Trafiła bowiem do parku, w którym bardzo często spędzała z rodzicami niedziele zanim dowiedziała się, że jest czarownicą. W okolicznym jeziorku razem z tatą karmiła kaczki a na wielkim obszarze porośniętym samą trawą zawsze z mamą zrywała stokrotki, z których później robiły wianki. Wspomnienia wróciły do mniej jak bumerang i nie opuszczały jej przez długi czas. Dopiero, gdy wsadziła ręce do kieszeni i wyczuła w nich lis od Kingsleya jej myśli przekierowały się na inny tor.
Przechodziła właśnie obok małej kawiarenki, jej drzwi otworzyły się gwałtownie, wysoki mężczyzna wypadł z nich z impetem potrącając dziewczynę, która potykając się upadła na zimny chodnik obijając sobie pupę. Gęste kręcone włosy zasłoniły jej całą twarz, jedyne co mogła zobaczyć to pantofle winowajcy, który przystanął przy niej nagle.
- Uważaj jak chodzisz - wymamrotał arogancko z ironią. Ten głos poznałaby wszędzie. Nie musiał się nawet przedstawiać, dobrze wiedziała kim jest właściciel tego cynicznego tonu. Podniosła się pośpiesznie otrzepując swoje spodnie.
- Może trochę kultury? - wręcz wypluła z ust te słowa kierując twarz w jego stronę. Ten nagły ruch głową sprawił, że włosy znikły z jej twarzy opadając delikatnie na plecy. Na jej ustach malował się wyniosły uśmiech, natomiast mężczyzna przeżywał bardzo ciężki szok. Szybko jednak się opanował i spojrzał na nią z kpiną.
- No, no kogo my tu mamy? Królowa szlam - uśmiechnął się szyderczo przeszywając ją swoim zimnym wzrokiem. Taksował ją z góry do dołu i uśmiechnął się jeszcze bardziej szyderczo oblizując swoje perłowe zęby. - No proszę, szlama nam się wyrobiła przez te pół roku. A gdzie twoje wierne pieski? Głuppotter i król wieprzlej? Czyszczą oborę ze szlamu?
- Odwal się ty głupia fretko. Lepiej powiedz gdzie się podziały twoje wielbicielki? Czyżby mops zrobił sobie wolne od twojej arystokratycznej dupy?
- Czyżbyś była zazdrosna, Granger?- spojrzał na nią ironicznie. - To raczej ja się jej pozbyłem. Jakbyś nie wiedziała, jestem bardzo ważnym arystokratom i mam sporo rzeczy na głowie...
- No tak odkąd twój ojciec gnije w Azkabanie musiałeś przejąć rodzinny interes - przerwała mu sugestywnie podkreślając ostatnie dwa słowa, przez co dała mu do zrozumienia, że przez pomoc przy wojnie nie odkupił swojej Śmierciożerczej kariery.
- Stul pysk, głupia szlamo! - podniósł na nią swój głos podchodząc do niej niebezpiecznie szybko, w porę się jednak uspokoił i pohamował swój gniew, w końcu mugole byli obok. - Dla twojej wiadomości, to rodzinny interes mnie już nie obchodzi, mam swoje własne plany na życie. A dziś zamierzam się zabawić, bo jak zapewne wiesz nie tylko ty postanowiłaś powtórzyć ostatni rok. Będziemy się świetnie bawić, szlamciu.
Spojrzał się na nią intensywnie i uśmiechnął typowo jak dla niego.
- W to nie wątpię, Malfoy. Jestem pełna podziwu, że nie chcesz uciec gdzieś z rodzinnym majątkiem i zaszyć się w jakiejś dziurze. To by pasowało do tchórzofretki. A teraz muszę cię pożegnać, jestem umówiona. Do niezobaczenia.
Odwróciła się na pięcie i szybkim krokiem ruszyła w stronę najbliższej ciemnej uliczki. Gdy już się w niej znalazła z cichym trzaskiem deportowała się do centrum Londynu. Już powoli nie zwracając na siebie uwagę podeszła do zniszczonej budki telefonicznej. Otworzyła delikatnie jej drzwiczki i weszła do środka. Spojrzała na tarcze telefonu po czym wykręciła odpowiedni numer.
- Hermiona Granger, byłam umówiona z ministrem magii Kingsleyem Shackleboltem. - powiedziała wyraźnie, po chwili w jej kierunku wyskoczyła mała karteczka z przepustką. Budka telefoniczna wraz z dziewczyną zjechała na dół do głównego holu Ministerstwa. Stanęła ostrożnie nogami na posadzce po czym skierowała swoje kroki w stronę wind. Weszła do jednej z nich i wjechała na pierwsze piętro. Nogi automatycznie poprowadziły ją w stronę gabinetu ministra tak jakby znały drogę na pamięć. Podeszła do wielkich ozdobnych drzwi i zapukała kilkukrotnie, po chwili usłyszała ciche zaproszenie. Niepewnie otworzyła ciężkie wrota i niezdarnie wgramoliła się do środka, ledwo zdołała je utrzymać. Pomieszczenie, do którego weszła było obszerne. Po boku znajdował się duży kominek, w którym spokojnie zmieściły by się cztery dorosłe osoby. Tuż obok niego były dwie kanapy, które sprawiały wrażenie bardzo wygodnych i aż same przyciągały ją swoim wyglądem by ta choć na chwilę na nich przysiadła i odpoczęła. Po drugiej stronie pokoju stał wielki regał na książki. Niektóre z woluminów książek były naprawdę stare, wyglądały jakby przetrwały setki setek lat. Inne były oprawione w kolorową nową skórę. Hermiona dobrze zdawała sobie sprawę z tego, że jeśli te książki były naprawdę tak stare za jakie je miała to najprawdopodobniej były wykonane z ludzkiej skóry. Na samą myśl przeszył ją zimny dreszcz. U góry zwisał wielki żyrandol z rozłożystymi ramionami. Z każdego ramienia wystawał kolejny, każdy z nich był zdobiony i wykonany z kości słoniowej. Wykończone były diamentami i innymi minerałami. Wyglądał jak spływający wodospad tylko z tym wyjątkiem, że stał w miejscu. Z tyłu znajdowało się obszerne okno, z którego rozciągał się widok na główny hol Ministerstwa Magii, sam Kingsley Shacklebolt siedział za wielkim dębowym biurkiem w wygodnym fotelu. Tuż obok niego piętrzyły się różne papiery, które oświecał duży ozdobny lichtarz z długą białą świecą przypominającą swoim wyglądem rozpościerającą skrzydła sowę która gotowała się do lotu. Przed jego biurkiem stały dwa wygodne krzesła czekające na gości. Były koloru białego jak większość mebli tutaj, jedynym wyróżniającym się obiektem było biurko.
- Dzień dobry. - dziewczyna przywitała się grzecznie z mężczyzną.
- Witaj Hermiono. - uśmiechnął się do niej ciepło gestem ręki wskazując jej jeden z foteli. Posłusznie zajęła swoje miejsce i uważnie spojrzała się na ministra tak jakby szukała w jego wyrazie twarzy odpowiedzi na to dlaczego chciał ją dziś widzieć. Jego mimika wyrażała przez chwilę zakłopotanie ale później przekształciła się w pewność siebie. W końcu był ministrem, nie mógł okazywać zmieszania. Musiał dzielnie pokazywać swoje stanowisko.
- Chciał się pan dziś ze mną zobaczyć, w jakiej sprawie? - spytała, ze zdenerwowania zaczęła ściskać rąbek swojej koszulki.
- Panno Granger, to dość, że tak powiem śliska sprawa. - uśmiechnął się do niej z przekąsem. - W każdym razie mam dla ciebie bardzo ważną wiadomość, którą razem z poprzednim ministrem magii chcieliśmy ujawnić ci już kilka lat temu ale wiedz, że przez tamte okoliczności nie mogliśmy.
- Ale o co w tym wszystkim chodzi, nie bardzo rozumiem...- zakłopotana spojrzała na niego. Gestem ręki nakazał jej by go uważnie słuchała i nie przerywała.
- Hermiono musisz zrozumieć, co ja gadam kto jak kto ale ty to na pewno rozumiesz doskonale. - przetarł swoje czoło wierzchem dłoni i kontynuował swoją wypowiedź. - Czasy były ciężkie, Voldemort rósł w siłę werbując nowych sprzymierzeńców a my ci po prostu nie mogliśmy powiedzieć. To zagrażało nie tylko naszemu światu ale także i tobie. Zatailiśmy przed tobą pewien fakt o twoim życiu. Hermiono wiedz, że...- przerwał i spojrzał na nią blado. Dziewczyna czekała cierpliwie, aż w końcu wypowie to zdanie do końca ale nic na to nie wskazywało. Najwyraźniej dla niego było to bardzo trudne. Odczekała chwilę i pozwoliła mu zebrać myśli. Minister napił się trochę wody i już lekko uspokojony spojrzał na nią smutno.
- Nie jesteś córką swoich rodziców. Mam na myśli to, że nie jesteś ich biologiczną córką oczywiście. Wiem, że oni na zawsze pozostaną twoją rodziną ale masz jeszcze jedną.
Hermiona otworzyła usta ze zdziwieniem, jednak po chwili się opanowała. Spojrzała tylko na ministra i nie wiedziała co ma powiedzieć. Ludzie, którzy wychowywali ją od małego dziecka nie byli jej rodzicami. Ludzie, których kochała ponad życie okłamywali ją przez cały ten czas. Ludzie, dla których chciała się poświęcić mogli jej nawet nigdy nie poznać, gdyby została przy swojej biologicznej rodzinie. Słona łza spłynęła po jej policzku, jednak szybko ją starła dłonią. To i tak już nic nie zmieniało i tak była sama, nowa rodzina nie zapełni jej tej dziury.
- W.. - zawahała się jednak po chwili się opanowała. - w takim razie kto jest moimi biologicznymi rodzicami?
- Jest to bardzo stara rodzina czarodziejów czystej krwi. W dniu twoich narodzin wszyscy wiedzieliśmy, że będziesz potężną czarownicą. Twoja prawdziwa rodzina była sojusznikami Voldemorta od początku, nie chcieliśmy by miał w posiadaniu takiego wytrwałego, oddanego i odważnego sojusznika jak ty. Już wtedy wiedzieliśmy, że jesteś dobra i masz predyspozycje dla Griffindoru jednak przez więzy krwi i wychowanie mogłabyś wyrosnąć na zupełnie inną osobę. Nie mogliśmy dopuścić do tego by tak czysta dusza się zmarnowała a ponad to pomogła czynić zło. Wiedz, że Grangerowie o niczym nie wiedzieli. Całej rodzinie zmodyfikowaliśmy pamięć by myślała, że tak na prawdę jesteś ich córką. Natomiast twoja biologiczna rodzina myślała, że ktoś cie porwał. Aurorzy wynieśli cię z łóżka nocą. Masz jeszcze brata bliźniaka, który hmm nie jest do ciebie w ogóle podobny.
Hermiona patrzyła się na niego tępo. Zabrakło jej nagle słów. Czuła się tak jakby nie umiała w ogóle mówić. Miała tyle pytań ale nie wiedziała od czego zacząć. Kto jest jej rodzicami ? A co z tym jej bratem ? Czy już go kiedyś widziała ? A może z nim nawet rozmawiała ? Może chodzą razem do klasy ? A co jeśli on umarł w czasie wojny ? A co jeśli był śmierciożercą ? Albo co gorsza dalej nim jest ? Czy gnije w więzieniu ? A może ma ją za szlamę i jej nienawidzi ? A jacy są jej rodzice ? Podobni do niej ? Czy się kochają ? Tyle pytań. Żadnych odpowiedzi.
- Zorganizuję spotkanie między wami. A teraz wróć do domu i daj mi znać kiedy będziesz gotowa ich poznać. Twoja matka z bratem mieszkają na obrzeżach Londynu.
- A.. a co z ojcem ? - zapytała cicho.
- Nie żyje. - odparł krótko.
Hermiona pożegnała się szybko i pospiesznie wyszła z gabinetu ministra. Skierowała swoje kroki do windy a później z holu aportowała się do ciemnej uliczki w centrum Londynu. Wyciągnęła swój telefon komórkowy i pospiesznie wpisała odpowiedni numer. Po chwili odezwał się ciepły głos w słuchawce.
- Ginny, musimy się szybko spotkać ! Dasz radę być za pięć minut w naszej ulubionej kawiarni na rogu? Tak ! To super to bardzo pilne !
Rozłączyła się i prędko weszła do kawiarni. Zamówiła mocną kawę i usiadła przy stoliku. Czekając na przyjaciółkę wybijała palcami rytm na stoliku.
Hej hej !
OdpowiedzUsuńOiii przeczytałam. Genialne! Świetnie się zapowiada. Zdecydowanie poprawiłas swój styl pisania. Wyłapałam kilka interpunkcyjnych, ale jest do do poprawienia :*
Pozdrawiam,
desagra