Londyn to piękne miasto. Każdy kto w nim był na pewno zgodzi się w tej kwestii. Malowniczość starych budynków i wąskich uliczek nadawała mu magiczny charakter. Ludzie spieszący w tylko sobie znanym kierunku nie patrzący na siebie nawzajem. Czarne taksówki, metro i te charakterystyczne czerwone budki telefoniczne. Tamiza płynąca leniwie pod mostami, gdy masz szczęście możesz zobaczyć jak jeden z nich a konkretnie Tower Bridge podnosi się by zrobić miejsce dla płynącego statku. No i oczywiście dwie ikony Londynu. Big Ben i London Eye, ogromne budowle stojące niedaleko Tamizy. Młoda dziewczyna stała właśnie pod jednym z nich wstrzymując oddech. Słońce i wiatr pieściły jej włosy wprowadzając w taniec. Jak na Anglię było dziś bardzo ciepło i bez chmurnie. Normalnie cieszyłaby się tą pogodą ale nie dziś. Nie w dniu, w którym pozna swoją rodzicielkę. 25 sierpnia na pewno nie należy do najszczęśliwszych dni w jej życiu.
Wzięła kilka głębokich oddechów i spojrzała do góry na tarcze najbardziej znanego zegara na świecie. To tu miała się z nią a raczej z nimi spotkać. Na najwyższym piętrze tuż za mechanizmem zegara mieściła się najdroższa czarodziejska restauracja. Mogła się tego spodziewać po arystokratach ale myślała, że na pierwsze spotkanie wybiorą jednak ich dom, chociaż teraz jak na to patrzy obiektywnie to restauracja wydaje się najbardziej neutralnym miejscem na zapoznanie. Wzięła jeszcze kilka głębokich oddechów i podeszła do malutkich żelaznych drzwi. Pewnie nacisnęła na klamkę i schylając się przekroczyła próg. W holu spotkała mężczyznę zajmującego się oprowadzaniem gości. Dyskretnie pokazała mu swoją różdżkę on w odpowiedzi delikatnie skinął głową i wskazał jej drogę. Poprowadził ją do metalowej bramki, która okazała się strzec windy. Pozwolił jej pójść przodem, nacisnął odpowiedni guzik i zamknął za nimi bramę. Winda poderwała ostro w górę jednak Hermiona zauważyła, że szarpnięcie nie zwróciło na siebie uwagi mugoli oglądających wnętrze Big Bena, zapewne były na nie założone jakieś zaklęcia.
Gdy dojechali do celu mężczyzna wypuścił pannę Granger i zjechał na parter pozostawiając ją samą w pomieszczeniu z kontuarem, za którym stał kierownik sali. Płynnie do niego podeszła.
- Nazwisko?- zapytał dosyć niegrzecznie lustrując ją wzrokiem.
- Granger, byłam umówiona...
- Ah Pani Granger ! - klasnął w ręce uroczo się uśmiechając. Nagle zaczął ją traktować jak kogoś ważnego.
- Panno... - poprawiła go cicho dziewczyna.
- Proszę za mną, tędy ! - sprawiał wrażenie jakby nie dosłyszał jej słowa. Otworzył jej wielkie zdobione drzwi i poprowadził przez salę, w której właśnie jedli obiad najbardziej liczący się ludzie w magicznym świecie. Dostrzegła w oddali Ministra Magi, Lucjusza Malfoya z żoną w towarzystwie Greengrassów i Zabiniego z matką. Zastanowiła się przez chwilę czy ten pierwszy nie przyszedł tu sprawdzić czy wszystko pójdzie dobrze. Hermiona zobaczyła, że Kingsley wstaję i rusza w jej kierunku a ona wraz z kierownikiem sali niebezpiecznie zbliża się w stronę Zabinich. Mężczyzna własnie staną przy ich stoliku, panna Granger podążyła jego śladem u jej boku nagle zmaterializował się Minister Magi. Pracownik restauracji odszedł pozostawiając ich samych.
- Witam państwa. - pierwszy odezwał się Kingsley co zwróciło uwagę Blaise, który teraz spojrzał zdziwiony na gryfonkę. Odwzajemniła spojrzenie wstrzymując oddech. - Chciałbym przedstawić wam siebie. - kontynuował - Pani Zabini to jest Hermiona twoja córka.
- Ja wiem kto to jest ! To szlama Granger ! - wydarł się Blaise wstając.
- Spokój synu. Jesteś w miejscu publicznym, ludzie patrzą. - powiedziała chłodno kobieta gestem ręki przywołując chłopaka do porządku. Po chwili kompletnie zmieniła jej się mimika twarzy. Znikła zimna maska, której miejsce zastąpił ciepły jednak wyraźnie sztuczny uśmiech. - Siadaj kochanie ! Miło cie w końcu poznać.
Hermiona niepewnie spojrzała na kobietę. Była bardzo p i ę k n a. Patrzyła na nią ślicznymi orzechowymi oczami w kształcie migdałów. Takie same jak moje, pomyślała zdziwiona dziewczyna. Jej matka miała bardzo szczupłą twarz z wyraźnymi kośćmi policzkowymi, brązowe włosy, dosyć spory biust i wąską talie. Według panny Granger była ideałem kobiecości.
Hermiona posłusznie usiadła na wolnym krześle dalej niepewna. Kingsley wymienił porozumiewawcze spojrzenie z Panią Zabini i odszedł do swojego stolika z daleka obserwując co z tego wyniknie. Blaise miał jakąś kwaśną minę, wyglądał na zdegustowanego. A jej matka znowu zmieniła wyraz twarzy. Teraz jej wyrażane uczucia nie były sztuczne i udawane. Na prawdę się cieszyła.
- Synu, Jean nie jest szlamą tylko twoją siostrą. Zapamiętaj to. - pogroziła mu teatralnie palcem i spojrzała na córkę. - Merlinie jestem taka szczęśliwa ! Nareszcie cie odzyskałam po tylu latach ! Tamten dzień był najgorszym w moim życiu, ale nareszcie moje aniołki są w komplecie. - pojedyncza łza zakręciła się w jej oku ale szybko ją powstrzymała przed wydostaniem się na różany policzek.
- Przestań odgrywać tą szopkę kobieto. - zimny głos chłopaka miotał sople w serce jego matki. - Ona nigdy nie będzie moją siostrą. Zrozumiałaś? Nigdy !
Hermiona spojrzała na niego przestraszona. Jak on mógł mówić do tej kobiety te słowa wiedząc jak bardzo mogą ją zranić.
- Ja rozumiem Zabini, że dla ciebie to może być trudne. Dla mnie też jest, uwierz. Nie chciałabym, żeby to się tak potoczyło. Ale to nie zmienia faktu, że nie możesz tak mówić do swojej matki. Nie widzisz jak to ją rani?! - dziewczyna spojrzała ostro w stronę brata. - A i proszę niech pani zwraca się do mnie Hermiona.
- Ty nic nie wiesz Granger !
- Dosyć. - przerwała mu kobieta. - Dobrze wiem kim byliście dla siebie przez tyle lat ale błagam dojdźcie do jakiegoś porozumienia. Jesteście rodziną. A poza tym ja nie będę tolerować takiego zachowania synu !
Zabini spojrzał na nią gniewnie po czym wstał i wyszedł z wielkiej sali zostawiając kobiety same przy stole. Hermiona zwróciła swój wzrok na kobietę, która była jej matką. Miała smutną twarz ale od razu okryła to pod maską. Na jej ustach znowu pojawił się sztuczny serdeczny uśmiech, chociaż usilnie próbowała to zatuszować. Przez dłuższą chwilę siedziały w milczeniu do póki przy ich stoliku pojawił się kelner z obiadem.
- Pozwoliłam sobie zamówić dla ciebie jedzenie - pierwsza cieszę przerwała starsza z kobiet. - Nie wiedziałam co lubisz, więc zamówiłam moją ulubioną potrawę.
Gryfonka spojrzała na swój talerz. Ryż z chińskim sosem, piersią z kurczaka i warzywami wyglądał przepysznie. Dziewczynie, aż zaburczało w brzuchu. Wcześniej nie zwróciła nawet uwagi na to, że jest głodna.
- Dziękuję - uśmiechnęła się ciepło. - To jest także moje ulubione danie.
Pani Zabini odwzajemniła uśmiech i zabrała się za jedzenie ciepłego posiłku. Hermiona poszła jej śladem. Podczas obiadu kobieta zadawała jej różne pytania. Jej ulubiony kolor, miejsca, w których spędzała wakacje i święta, przyjaciele, stopnie w szkole, ulubiony przedmiot, jaki chłopak się jej podoba, plany na przyszłość i tym podobne rzeczy. Hermiona natomiast dowiedziała się, że jej ojciec zginął krótko po tym jak ona zaginęła. Nie wytrzymał całej tej sytuacji i zabił się. Jej matka niedługo po tym wyszła za mąż ale jej kolejny małżonek także umarł w niewyjaśnionych okolicznościach, więc ta wzięła ślub jeszcze z pięcioma innymi mężczyznami. Każdy z nich krótko po ślubie umierał. Teraz Vivian spotykała się z Robertem. Arystokratą czystej krwi urodzonym w bardzo bogatej rodzinie. Podobno był przystojny i dwa lata starszy od jej matki. W końcu nadeszło pytanie, którego dziewczyna najbardziej się obawiała. Na które sama nie znała odpowiedzi i nie wiedziała czy chce odpowiadać.
- Kochanie.. - zaczęła niepewnie szatynka. - Tak pomyślałam, że czy może nie chciałabyś z nami zamieszkać ?
- Emm.. - tylko tyle Hermiona zdołała wydukać, jednak po chwili wzięła się w garść i odpowiedziała najgrzeczniej jak tylko potrafiła. - Przepraszam ale nie sądzę, żeby to był dobry pomysł. Za tydzień zaczyna się szkoła a my z Balisem się nie cierpimy, nie chce się mu naprzykrzać przed szkołą. Ale obiecuję, że jeszcze to przemyślę.
Vivian chyba zrozumiała jej aluzję bo więcej na ten temat się nie odezwała. Dokończyły posiłek miło przy tym gawędząc i krótko po tym się pożegnały. Obie miały coś jeszcze do załatwienia. Hermiona przechadzała się właśnie obok Tamizy rozmyślając. Kurczę, mogło być gorzej. Nie myślałam, że pójdzie aż tak dobrze. Jej myśli cały czas krążyły w okół tego cudacznego obiadu. Wszystko poszło dobrze oprócz zachowania Zabiniego. Cóż mogła się tego po nim spodziewać ale lepiej by to przyjęła jakby była uprzedzona kto jest jej bratem. Właśnie zmierzała w kierunku ciemnej uliczki by aportować się do swojej przyjaciółki, gdy ktoś pociągnął ją za rękę. Z jej ust wydał się zduszony okrzyk, gdy napastnik wciągał ją do uliczki. Jednak przez zasłonięte usta nie wydobyła z siebie żadnego dźwięku.
- Uspokój sie Granger to ja. - warknął znajomy głos. Po chwili stała już twarzą w twarz ze swoim bratem. - Musimy porozmawiać.
- A mamy o czym ?- prychnęła gniewnie.
- Słuchaj, pewnie to mi bardziej nie podoba się ta cała sytuacja bo ty masz to co od zawsze chciałaś. Bogatą rodzinę i status społeczny ale ja nie mam zamiaru się tym afiszować. Lepiej będzie jeśli zachowamy to dla siebie.
- Czyżbyś wstydził się swojej siostry ? - specjalnie zaakcentowała ostatnie słowo.
- To nie tak. Nigdy nie ukrywałem faktu, że mam siostrę i nie wstydzę się tego, ze ją mam ale tego jaką mam siostrę. - uśmiechnął się do niej ironicznie. Hermiona już mu wymierzała policzek ale chłopak w ostatniej chwili zręcznie zatrzymał jej dłoń. - Dobra Granger musimy się jakoś dogadać.
- Co proponujesz bracie?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz